Przyznam, że trudno pisać o sobie. Niepowodzenia chciałoby się ukryć, a sukcesy odbierane są jako samochwalstwo. A może nie o typowy życiorys tu chodzi? W końcu nie jest to odpowiedź na ofertę pracy typu „zatrudnię emeryta”, by opisać swoją ścieżkę „od matury do emerytury”? Ważne może jest to, że zawód ekonomisty wymagał ode mnie dokładności, spostrzegawczości, punktualności i dotrzymywania terminów. W zasadzie wiele z tych cech przydaje się też ...w muzyce. Może zatem muzyka je ukształtowała? Przecież zetknęłam się z nią dużo wcześniej, niż z pracą. Najpierw rytmika i balet, parę lat później do Chóru Dziecięcego Polskiego Radia przyjął mnie prof. Edmund Kajdasz. To był nie tylko zaszczyt, ale również źródło podstawowej
wiedzy muzycznej, która wkrótce bardzo mi się przydała. Swoje umiejętności, dziecięcy „kapitał”, zainwestowałam i rozwijałam kolejno w czterech Zespołach Pieśni i Tańca, czyniąc swe życie piękniejszym. Mazur, polka, polonez, krakowiak, ale i zorba, walce Carla Webera, a nawet...układ do muzyki Krzysztofa Pendereckiego. Kaskada dźwięków, ruch, rytm i uśmiech wypełniały w wolnych chwilach moje dzieciństwo i młodość. Nadchodząca dorosłość upomniała się jednak o swoje prawa, dlatego po osiemnastu latach beztroski, z żalem pożegnałam się z baletem. Dorosłe życie, to czas, kiedy radość przeplata się ze smutkiem, sukces z niepowodzeniem, brak życzliwości z serdecznością. Doświadczyłam wszystkiego. Cóż...Samo życie... Aż kiedyś, słuchając Verdiego, postanowiłam wrócić do muzycznego świata, tym razem na trzydzieści pięć lat (żałuję, że nie dłużej) wstąpiłam do chóru katowickiej Archikatedry, współpracując równocześnie z Zarządem Głównym Związku. Pełnione funkcje umożliwiły mi bliższy kontakt z wieloma Zespołami i utwierdziły w przekonaniu, że muzyka, choć niewidoczna, ma niezwykłą moc: wzrusza, buduje przyjaźnie, budzi radość, gasi smutek, przedłuża młodość. Oj, mogłabym wymieniać... Takiego leku nie kupicie w aptece...